Sierpień 2019 r.
Ostatnio ograniczam sobie emocje, które mogłoby wywołać na przykład przeczytanie książki czy obejrzenie filmu pokazującego brutalność. Nie bez wahania zdecydowałam się na obejrzenie "Sztokholmu", obrazu opowiadającego o słynnym napadzie na bank, kojarzonym z pojęciem "syndrom sztokholmski", używanym przez psychologów całego świata. Skusiłam się, bo byłam ciekawa dlaczego właśnie ta historia spowodowała stworzenie nowego terminu, stosowanego w odniesieniu już nie tylko do zakładników czy ofiar porwania, ale też do ofiar przemocy domowej. Nie znałam szczegółów historii, która wydarzyła się w stolicy Szwecji w 1973 roku i przyznam, że byłam zaskoczona.
Dwaj rabusie nieudacznicy różnią się, moim zdaniem, od wyobrażenia o dokonujących napadów. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo może ktoś ma ten film przed sobą, a więc ograniczę się do kilku słów.
Budzi zdumienie ich niestandardowe zachowanie, niewątpliwie wynikające z cech charakteru (mówię to w kontekście znanych mi, opisanych podobnych sytuacji)...
Na wstępie pojawia się na ekranie jedno zdanie: Na podstawie absurdalnej, ale prawdziwej historii. Czy rzeczywiście była absurdalna? Myślę, że tak, momentami nawet śmieszna. Po obejrzeniu zastanawiałam się, czy termin "syndrom sztokholmski" w wielu przypadkach jest słusznie stosowany.
Film "Sztokholm" miał światową premierę w 2018 roku; w roli głównej wystąpił Ethan Hawke.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz