20210125

Kilka faktów z życia starego wygi, wilka(?) morskiego


 
Hej! Morza dalekie - czemuż czar taki rzucacie na dusze nasze
i tęsknić każecie za waszą potęgą i bezkresem?

  Już jakiś czas temu chciałam opowiedzieć tę historię, pomyślałam jednak, że odłożę ją z powodu święta głównego bohatera. A ponieważ mieści się ona w morskich klimatach, które pojawiły się tu ostatnio, a do lutego blisko - dłużej nie będę zwlekać.
 Niezwykła to opowieść o niezwykłym podróżniku, który stronił od życia na ziemi, najlepiej czuł się na okręcie i stał się członkiem stałej załogi żaglowca Marynarki Wojennej, a nawet awansował na stopień oficerski. Opłynął cały świat i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że ten stary wyga i wilk morski był... kotem.
 Wielki amator wszelkiego rodzaju ciepła nie czuł potrzeby schodzenia na ląd. U wybrzeży Afryki całymi dniami wylegiwał się na pokładzie, zachwycony panującymi upałami. W takie dni nawet to, co działo się w kuchni nie było w stanie obudzić w nim większego zainteresowania.  Od czasu do czasu, szczęśliwy los powodował gdzieś obok niego upadek latającej ryby; z nieukrywanym apetytem zjadał ją i z pomrukiem zadowolenia wracał do relaksowania się.
 Oddawanie się przyjemnościom nie było wyłączną treścią jego życia. Tę istotę o intrygującej osobowości przepełniało poczucie obowiązku. Podczas zbiórek stawał zawsze na końcu szeregu i na komendę "baczność!" siadał na tylnych łapach. Na dźwięk trąbki podczas spuszczania bandery, jak wszyscy, zwracał koci łepek w stronę rufy, w postawie pełnej uszanowania, naśladując ruchy innych marynarzy. Gdy słyszał "alarm do żagli!" zrywał się z najgłębszego snu i pędził z załogą na pokład.
 Miłośnik mięsnych potraw, z pogardą patrzący na najwykwintniejsze nawet roślinne specjały, nie znosił, jeśli mu ktoś bez powodu przerywał poobiednią drzemkę, którą "ucinał" sobie co dnia (brak tolerancji w tej kwestii chyba nie dziwi nikogo?).
 Zdarzyło się pewnego razu, że żywo interesował się zmianami wprowadzanymi do tabeli dewiacji, przez oficera nawigacyjnego, aż w końcu z ważnych powodów - tylko jemu znanych... zjadł zaktualizowaną tabelę pełną mądrości. Po tym fakcie awansował na Sztormana - oficera pełniącego funkcję dowódcy podczas wachty i nikt już nie nazywał go inaczej.
 Sztorman to spryciarz nie lada i frant jakich mało! - pisał w swoim pamiętniku bosmanmat. - Potrafi brać udział w każdej naszej zabawie, dzielić z nami radości i smutki. Mogę ręczyć, że Sztorman potrafi się śmiać, tak po "kociemu", z naszych różnych psot i wyczynów, wspominając pewnie swe czasy młodzieńcze, któ­re w kocim życiu upływają na beztroskiej zabawie.
 Kiepska pogoda zmusiła kiedyś marynarzy do dłuższego pobytu nad zatoką Botnicką; z wycieczki w głąb lądu wrócili łodzią pełną borowików i rydzów. Kucharz przygotował im wspaniałą, grzybową ucztę, w której tylko kot nie wziął udziału. - Nie śmiem twierdzić, ale zdaje mi się, że Sztorman uśmiechał się coś pod wąsem, widząc jak przez kilka dni po uczcie trzymaliśmy się oburącz za zbytnio przeładowane żołądki, przyczyniając kłopotu lekarzowi - wspominał ten sam bosmanmat Franciszek Możdżera.
 To dzięki pamiętnikowi, w którym spisywał swoje przeżycia, poznałam Sztormana. Jego obecność na okręcie nie była czymś nadzwyczajnym, bo koty towarzyszyły i towarzyszą człowiekowi w podróżach po morzach i oceanach świata. Jak ludzie, mają bardzo różne charaktery, ten kot czuł się marynarzem. Bardzo wzruszyła mnie jedna, krótka wzmianka:
 Dziwne to doprawdy kocisko ten nasz Sztorman! Nie obawia się, jak wszystkie koty, wody, lecz odważnie spogląda na gro­źne fale. Podczas pamiętnego cyklonu w 1930 roku, Sztorman przez kilka godzin tkwił na pokładzie, uważając, aby huragan nie zdmuchnął go za burtę. Rozumiał widocznie ważność sytuacji i pewnie pomógłby nam szczerze, gdyby tylko mógł! Poczciwe Sztormanisko!
 Wyobrażam sobie jak wielka była miłość i zaangażowanie małego kotka, skoro pozostał na stanowisku, pomimo dramatycznego położenia.
 Tak oto bosmanmat opisuje walkę z żywiołem, którą Sztorman mógł tylko obserwować kocimi oczami:
 Fale raz po raz uderzają z wściekłością i straszliwą siłą w burtę okrętu, zalewając go i kryjąc pod swym płaszczem. Żywioły szaleją! Siła wiatru przechodzi granice! Z fok-żagla sfruwają metrowe kawały do oceanu. Z ust zastępcy dowódcy, który jest wykonawcą rozkazów dowódcy, pada komenda, głośniejsza, niż wycie huraganu i szum ulewy: - Fok precz!! Kliwry precz!! Szalejący wiatr szarpie mokrym płótniskiem, niby zwykłem prześcieradłem! Pokrowce na łodziach porwane w strzępy! Fale sięgają górnego pokładu. Odnosi się wrażenie, że olbrzymie góry wodne pochłoną lada chwila nasz mały okręcik. Na spardeku, przy liku, pracuje cała załoga. Proszę sobie wyobrazić siłę cyklonu, która przeszło 30. ludziom nie pozwala skrępować strzępów porwanego żagla! Gafle na foku i grocie pękają w kilku miejscach - cale szczę­ście, że nie spadły z wysokości na nasze głowy, lecz spoczęły bezpośrednio na pokładzie. Liny o średnicy 24 milimetrów rwą się, niby nici pajęcze! Trzech ludzi zmaga się ze sterem. Okręt, podrzucany potężnymi falami, podskakuje niby piłka! Na spardeku odbywa się walka z żywiołem. Trzydzieści par nagich ramion pręży się w szalonym wysiłku. Wreszcie lik ściągnięty - gafel ujarzmiony. W uszach czujemy dziwny szum, spowodowany niskim stanem ciśnienia. Trudno chwytać powietrze. Okręt koń­cami bomów dotyka wody. Kompas wskazuje różne kursy, ster nie działa! Na pokładzie Sodoma i Gomora: istne piekło dantejskie! Spadek ciśnienia daje się wyraźnie odczuwać. Na rufę trudno się przedostać, gdyż kilkunastometrowe fale walą jed­na za drugą, rozpryskując się o nadbudówki i zalewając pokład. Mo­żna przejść po wielkim mozole, przy użyciu jednocze­śnie nóg i rąk. Okręt lewą burtą leży w wodzie! Przez głowę, jak błyskawica, przelatuje pytanie: "wstanie - czy nie wstanie?" - ale nasz kochany okręt wolno, wolniusieńko podnosi się i dzielnie stawia czoło szalejącym żywiołom. Dowódca, obojętny na wszystko i z zimną krwią wydający rozkazy, dodaje nam otuchy do walki. Widocznie Pan Bóg nie pragnął wysłać nas jeszcze do wieczystej przystani okrętów - przysta­ni Neptuna - gdyż cyklon zaczął słabnąć. Jeszcze godzina, dwie i walkę całkowicie wygrywamy!
 Pogoda jest nadal sztormowa. Okręt wyprawia jeszcze niesamowite tańce na falach, gdy my wszyscy, wyczerpani po kilkunastu godzinach, chrapiemy cudownym snem młodości.
 
 Sztorman nie mógł pomóc, a jednak chciał towarzyszyć swoim przyjaciołom. Jego serce niewątpliwie biło w przyspieszonym rytmie. Na pewno nikt nie miałby mu za złe, gdyby się zaszył w suchym kącie pod pokładem. Nie zrobił tego, w kocim geście solidarności.

 Niestety, zachowane zdjęcie bohatera tej opowieści jest kiepskiej jakości.
 

 17 lutego jest Dzień Kota. TU z tej okazji - ubiegłoroczny tekst "A przecież kot, proszę pana..." i kilka słodkich obrazów z kotami.
 


2 komentarze:

  1. Koty są wspaniałymi zwierzętami. Zasłużyć sobie na kocią przyjaźń wcale nie jest łatwo, dlatego chyba jest tak cenna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja myślę, że są wspaniałe. 😍 Przy każdej okazji bronię je przed dodawaniem im łatki "nie przywiązują się do ludzi".

      Usuń