20200903

Pan Ganio Bałkański - krótka historia z podróży po Europie

 Chyba nikomu w Polsce nie trzeba przedstawiać madame Dulskiej czy Nikodema Dyzmy. W Bułgarii każdy zna pewnego pana, którego postać stworzył XIX-wieczny pisarz bułgarski Aleko Konstantinov, a nazwał go Ganio Bałkanski (w polskim brzmieniu: Bałkański). Podróżował sobie Ganio po Europie pragnąc zapełnić kieszenie dźwięczącymi monetami, w zamian za cenny eliksir różany.
 
Baj Ganio na okładce książki
 Ganio był niereformowalny, ciekawością obdarzał co nieco (ale niekoniecznie wiele), nauką nie zawracał sobie głowy, nie obca była mu oszczędność (to wielce delikatne określenie w tym przypadku). Miał Ganio własne maniery i pewność, że nie ma powodu ich zmieniać.
 Jak każdy człowiek, nie był pozbawiony zalet, ale pominę je, bo to przywary zapewniły mu sławę, aż do dziś. Sami Bułgarzy twierdzą, że są w jego charakterku cechy reprezentujące jakąś warstwę XIX-wiecznego bułgarskiego społeczeństwa, choć ja uważam, że to zbyt daleko posunięta samokrytyka. Ludzie na świecie są podobni i tak jak nie można wyłącznie Polakom przypisywać wad Dulskiej i Dyzmy, tak i Ganio Bałkanski nie jest wyłącznie bałkański.
 Pomyślałam, że tak dobrze znany bohater (ciągle obecny, także we współczesnych anegdotach) zasługuje na przedstawienie polskim Czytelnikom. Poniżej przetłumaczony przeze mnie fragment z satyrycznej opowieści (zbioru felietonów) Aleko Konstantinova - podróżnika, poety, pisarza, klasyka.
 Muszę jeszcze wyjaśnić występujące w tytule i powtarzające się słowo "baj". Nie ma ono odpowiednika w języku polskim. "Baj" zastępuje słowo "pan" - brzmi swojsko, mniej oficjalnie i stosuje się je wyłącznie w odniesieniu do starszych mężczyzn (starszych od siebie).
 
Baj Ganio wyrusza w podróż po Europie
Początek.
Z pomocą, ściągnął baj Ganio z pleców ciężki jamurłuk*, zarzucił belgijską pelerynę - i wszyscy orzekli, że jest baj Ganio Europejczykiem pełną gębą.
* jamurłuk - ciężka, gruba, długa peleryna z kapturem, tkana z wełny.

......
 To było w Wiedniu. Siedziałem pewnego poranka w kawiarni Mendla, zamówiłem herbatę i zacząłem przeglądać nasze bułgarskie gazety. Zagłębiłem się w bardzo interesującym artykule o konstytucji. Czytam sobie, a tu nagle wrzask nad uchem:
 - Oooo! Dzień dobry! - i spocona ręka chwyta moją prawicę.
 Podnoszę oczy: barczysty, czarnooki, czarnowłosy i prawie czarnoskóry pan, z zakręconymi wąsami, z zarostem na brodzie, ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi, ubrany (jak myślicie?) w redingot*, odpięty, z czerwonym pasem wystającym na dwa-trzy palce spod kamizelki, w białej (po naszemu białej) koszuli, bez krawata, w przekrzywionej wysokiej czapie, w długich butach i z wraczańską laską** pod pachą. Młody człowiek, nie ma więcej niż trzydzieści lat.
 - Proszę wybaczyć - mówię z pokornym zdziwieniem. - Nie miałem przyjemności pana poznać.
 - Że co? Że mnie pan nie znasz? Przecież ty Bułgar.
 - Bułgar.
 - Ee?!
 - E?
 - No! Dawaj! Wstawaj! Pospacerujemy. Po co się tu kisisz? Ganio jestem. Wstawaj!
 Nie było potrzeby dodawać, że jest Ganio.
 - Proszę wybaczyć, panie Ganio - mówię. - Nie jestem teraz wolny.
 - Nie jesteś wolny? to po co siedzisz w kawiarni?
 Nie uznałem za słuszne cokolwiek wyjaśniać, a on nie miał najmniejszej chęci zostawić mnie w spokoju.
 - No wstawaj. Zaprowadzisz mnie do łaźni. Bo mają tu łaźnie, a?
 O-ho! Zaprowadzić go do łaźni! Powoli mnie diabli brali, ale wytrzymałem i nie tylko wytrzymałem - rozśmieszył mnie. Było widać, że baj Ganio rzeczywiście potrzebuje łaźni, czuć było zapach potu. No cóż! Rodak - trzeba mu pomóc. Tego dnia było gorąco. Pomyślałem, że i ja skorzystam z okazji, wezmę sobie kąpiel. 
 Ruszyliśmy w kierunku letniej łaźni z szerokim basenem. Po drodze czułem się w obowiązku opowiadać o jakichś ciekawostkach, które mijaliśmy, ale zauważyłem, że baj Ganio nie słuchał zbyt chętnie, chociaż od czasu do czasu wtrącał: Aaaa, to to? albo A tak, wiem (najwyraźniej chciał pokazać, że prosty to on nie jest). Niekiedy przerywał mi wpół słowa, zadając pytanie zupełnie bez związku. Opowiadam mu na przykład o pomniku Marii Teresy (na placu między muzeami), a on ciągnie mnie za rękaw:
 - Patrz! Ta tam w niebieskiej sukni, a? Jak ci się widzi? Weź ty mi powiedz jak wy poznajecie, która jest no... tego... a która nie? Wiele razy myliłem... - i dopełnia pytanie znaczącym, diabelskim puszczaniem oka.
 Doszliśmy do łaźni. Ja ze ściśniętym sercem - jakby przeczuwało to, co się stanie.
 Bierzemy bilety w kasie. Baj Ganio dopomina się "reszty" pocierając palcami (wskazującym o kciuk) wsuniętymi w okienko. Kasjerka z uśmiechem mu podaje, a on wpija w nią maślane oczy, bierze pieniądze i wymownym pochrząkiwaniem wyraża swoje uczucia. Ona - parska śmiechem. Baj Ganio zachwycony podkręca lewy wąs i porusza głową na boki.
- Ale fromoza esz domneta***... No, Stojczo, weź ją zapytaj, czy zna rumuński... Sztij rumuneszti?
I właśnie wtedy wchodzi następny klient, a my przechodzimy do sali ogólnej. Otaczają nas rozbieralnie z zasłonami zamiast drzwi. W centrum: basen drewnianą kratką oddzielony od korytarza. Do wody schodzi się po kilku stopniach.
 Wzięliśmy dwa sąsiednie pokoiki, szybko się rozebrałem i wszedłem do chłodnego basenu. Czynnie i w milczeniu rozciągało tu muskuły kilku Niemców, głośnym pufff wydmuchując powietrze.
 Baj Ganio dość długo zabawił w rozbieralni. Zza zasłony słychać było jego jęki i brzęczenie jakichś szklanych przedmiotów, aż w końcu zasłona się rozsuwa i pojawia się w pełnej krasie, z owłosioną piersią i z wzorem skarpet odbitym na nogach. W ręce trzyma tobołek: zawinięte w niezbyt czysty ręcznik drogocenne fiolki, które obawiał się zostawić (skąd wiesz czy ściany mają mocne? wyłamią jakąś deseczkę, i nic tylko, się utopić). Rozgląda się uważnie, szuka jakiegoś gwoździa, żeby zawiesić węzełek (myśli, że jak jest ściana, to i gwóźdź musi w niej być) i zwraca się do mnie:
 - Prostacka historia ci Niemcy, rozumu im brakuje, żeby jeden gwóźdź wbić, ale mówią, że niby my prostacy...
 Jak się już ostatecznie utwierdził w przekonaniu o niemieckim prostactwie, położył baj Ganio ręcznik z fiolkami przed swoim pokoikiem, żeby mieć je na oku i przyszedł się kąpać.
 - Słuchaj mnie, chłopcze - mówi do mnie. - Ty i się kąp, i spoglądaj na fiolki, i na mnie patrz, zobaczysz, co ja tu im pokażę.
 Mówiąc te słowa podnosi baj Ganio jedną nogę i staje na barierce otaczającej basen.
 - Ty tylko patrz!
 Podnosi się... dźwiga drugą nogę... prostuje się, żegna i krzyczy:
 - Patrz!... Jała!!! Boże, pomóż!
 Hop! - i rzuca się w powietrze, wykrzywia nogi na kształt precla i - buch! - do basenu.
 Strumienie wystrzeliły do góry i spłynęły po głowach zdrętwiałych ze zdziwienia Niemców. Kręgi fal odskoczyły z centrum na boki, przelały się poza basen, wpadły z powrotem do środka i kiedy woda na kilka sekund uspokoiła się i stała się przejrzysta, każdy z obecnych w łaźni mógł zobaczyć pod powierzchnią męczącą gestykulację Ganio. Podniósł się, stanął nogami na dnie, wyprostował się z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami, otrząsnął się - puff! - i prysnęła woda ze zwieszonych wąsów - puff! - i odcedził wodę z włosów i twarzy, otworzył oczy, patrzy na mnie i się śmieje:
 - Ha, ha, ha... Co powiesz?
 Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo puścił się horyzontalnie nad wodą i dłońmi uderzał powierzchnię - zaczął pływać po "gemidżijsku": plass! - ręką i dwa wierzgnięcia nogami do tyłu, plass! - drugą ręką i jeszcze dwa wierzgnięcia! Cały basen zaczął kipieć. Jakbyśmy byli pod wodospadem! Fale zapluskały na krańcach, łańcuchy z kropel rozbijały się na przeciwległych ścianach.
 - To się nazywa po "gemidżijsku"! - krzyczał przez fale triumfujący baj Ganio. - Czekaj, teraz im pokażemy na co mówią "wampor"!
 I jak się odwrócił na plecy, w spienioną powierzchnię wody niemiłosiernie uderzał nogami, tak, że rozbryzgiwała się do sufitu. Szybko kręcił rękami, wyobrażającymi obracające się koło parostatku: "Tupa-łupa, tupa-łupa, fiuuuu" - zagwizdał baj Ganio.
 Niemcy skamienieli na miejscach. Na pewno potraktowali mojego towarzysza jako nowoprzybyłego, nieprzyjętego jeszcze do szpitala psychiatrycznego człowieka Wschodu. Na ich twarzach zauważyłem nie tyle niezadowolenie, ile współczucie. A baj Ganio najwyraźniej odczytał nieskończony podziw dla swojej sztuki i dlatego szybko wybiegł z basenu po schodkach, wyprostował się na rozkraczonych nogach, spojrzał z wyższością na Niemców, zaczął uderzać się we włochate piersi i krzyczeć zwycięsko:
 - Bułga-ar! Bułga-ar! - i jeszcze mocniej walnął się w piersi.
 Dumny ton, którym wyrzekł tę rekomendację, mówił wiele; ten ton mówił: "To on. Widzicie go, Bułgara?! To on! Taki jest! Wy o nim tylko słyszeliście... sliwnicki bohater, bałkański geniusz! To on przed wami, cały-caluteńki, od głowy do pięt, w pełnej krasie! Widzicie jakie cuda jest w stanie zrobić! Czy tylko tyle? E-hee, do jakich rzeczy jest zdolny! Prości byli Bułgarzy, a?!"
 - Weź zapytaj się, czy jest mydło - powiedział do mnie baj Ganio jak trochę ostygł po patriotycznym uniesieniu. - No zobacz jak wyglądają moje nogi...
 I rzeczywiście, jego nogi nie byłyby najodpowiedniejszym modelem dla rzeźbiącego Apolla Belwederskiego. Wzór skarpet ciągle rysował się na skórze - i bez tego niezbyt czystej i obrośniętej.
 Między innymi tym brudem nie zadziwimy Bułgarów; nie możemy zmusić najbardziej rozpalonej wyobraźni do wyobrażenia sobie czegoś bardziej brudnego, od tego, co może pokazać rzeczywistość.
Autor: Aleko Konstantinov (1863-1897)
Tłumaczenie © Skarlet B.I.

* redingot - długi płaszcz z pelerynką, rozszerzany od pasa.
** laska wyprodukowana w bułgarskim mieście Vratsa; mieszkańcy słynęli z wyrobu mocnych, dobrej jakości laseczek.
*** chciał powiedzieć po rumuńsku: jaka pani piękna. 

6 komentarzy:

  1. Zdaje się, że u nas podobnych jegomościów nazywają Januszami- chyba że nazewnictwo się zmieniło. Są też tzw. nosaczowe memy- zbliżona kategoria. Zresztą prymitywów nigdzie nie brakuje ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. To samo myślę. Takich "oryginałów" można spotkać wszędzie.
      O Januszach nie słyszałam, a "nosaczowe memy" wpisałam w google, bo też nie wiedziałam co to takiego. Najwyraźniej nie jestem na bieżąco. 😟
      😘

      Usuń
  2. Nie takie to proste być na bieżąco! Ja też przyswajam z pewnym poślizgiem, bo " od czapy" już się nie mówi, ale zapomniałam, co weszło na to miejsce. Natomiast wszystko zaczęło być "mega ".;))) Nazewnictwo przeżywa swój wielki boom i odchodzi w niebyt. Ale może tak ma być?
    Przecież w mojej młodości tez królowały specyficzne szyfry językowe.:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te szyfry się zmieniają, to prawda. "Mega" zdarzało mi się słyszeć. ;)
      Kilka minut temu napisała do mnie pani na facebooku, że czytała o Ganio i czytała też komentarz, i zgadza się z Tobą, że Januszów itd...
      Od dziś, będę na pewno pamiętała, o co z Januszami chodzi. :)

      Usuń
  3. To dodam, że chodzi o typowych buraków, czyli- Janusz i Grażyna. Ot, taka ciekawostka. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Grażynie też nie wiedziałam. Byłam ciekawa skąd to się wzięło (że Janusz i Grażyna... zwykle jest jakiś pierwowzór). No i znalazłam, i już wiem. To bardzo smutna historia, a właściwie dramat. 😢
      Do Grażyny jeszcze nie dotarłam.

      Usuń