Chyba nikomu w Polsce nie trzeba przedstawiać madame Dulskiej czy Nikodema Dyzmy. W Bułgarii każdy zna pewnego pana, którego postać stworzył XIX-wieczny pisarz bułgarski Aleko Konstantinov, a nazwał go Ganio Bałkanski (w polskim brzmieniu: Bałkański). Podróżował sobie Ganio po Europie pragnąc zapełnić kieszenie dźwięczącymi monetami, w zamian za cenny eliksir różany.
Baj Ganio na okładce książki |
Jak każdy człowiek, nie był pozbawiony zalet, ale pominę je, bo to przywary zapewniły mu sławę, aż do dziś. Sami Bułgarzy twierdzą, że są w jego charakterku cechy reprezentujące jakąś warstwę XIX-wiecznego bułgarskiego społeczeństwa, choć ja uważam, że to zbyt daleko posunięta samokrytyka. Ludzie na świecie są podobni i tak jak nie można wyłącznie Polakom przypisywać wad Dulskiej i Dyzmy, tak i Ganio Bałkanski nie jest wyłącznie bałkański.
Pomyślałam, że tak dobrze znany bohater (ciągle obecny, także we współczesnych anegdotach) zasługuje na przedstawienie polskim Czytelnikom. Poniżej przetłumaczony przeze mnie fragment z satyrycznej opowieści (zbioru felietonów) Aleko Konstantinova - podróżnika, poety, pisarza, klasyka.
Muszę jeszcze wyjaśnić występujące w tytule i powtarzające się słowo "baj". Nie ma ono odpowiednika w języku polskim. "Baj" zastępuje słowo "pan" - brzmi swojsko, mniej oficjalnie i stosuje się je wyłącznie w odniesieniu do starszych mężczyzn (starszych od siebie).
Baj Ganio wyrusza w podróż po Europie
Początek.
* jamurłuk - ciężka, gruba, długa peleryna z kapturem, tkana z wełny.
......
To było w Wiedniu. Siedziałem pewnego poranka w kawiarni Mendla, zamówiłem herbatę i zacząłem przeglądać nasze bułgarskie gazety. Zagłębiłem się w bardzo interesującym artykule o konstytucji. Czytam sobie, a tu nagle wrzask nad uchem:
- Oooo! Dzień dobry! - i spocona ręka chwyta moją prawicę.
Podnoszę oczy: barczysty, czarnooki, czarnowłosy i prawie czarnoskóry pan, z zakręconymi wąsami, z zarostem na brodzie, ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi, ubrany (jak myślicie?) w redingot*, odpięty, z czerwonym pasem wystającym na dwa-trzy palce spod kamizelki, w białej (po naszemu białej) koszuli, bez krawata, w przekrzywionej wysokiej czapie, w długich butach i z wraczańską laską** pod pachą. Młody człowiek, nie ma więcej niż trzydzieści lat.
- Proszę wybaczyć - mówię z pokornym zdziwieniem. - Nie miałem przyjemności pana poznać.
- Że co? Że mnie pan nie znasz? Przecież ty Bułgar.
- Bułgar.
- Ee?!
- E?
- No! Dawaj! Wstawaj! Pospacerujemy. Po co się tu kisisz? Ganio jestem. Wstawaj!
Nie było potrzeby dodawać, że jest Ganio.
- Proszę wybaczyć, panie Ganio - mówię. - Nie jestem teraz wolny.
- Nie jesteś wolny? to po co siedzisz w kawiarni?
Nie uznałem za słuszne cokolwiek wyjaśniać, a on nie miał najmniejszej chęci zostawić mnie w spokoju.
- No wstawaj. Zaprowadzisz mnie do łaźni. Bo mają tu łaźnie, a?
O-ho! Zaprowadzić go do łaźni! Powoli mnie diabli brali, ale wytrzymałem i nie tylko wytrzymałem - rozśmieszył mnie. Było widać, że baj Ganio rzeczywiście potrzebuje łaźni, czuć było zapach potu. No cóż! Rodak - trzeba mu pomóc. Tego dnia było gorąco. Pomyślałem, że i ja skorzystam z okazji, wezmę sobie kąpiel.
Ruszyliśmy w kierunku letniej łaźni z szerokim basenem. Po drodze czułem się w obowiązku opowiadać o jakichś ciekawostkach, które mijaliśmy, ale zauważyłem, że baj Ganio nie słuchał zbyt chętnie, chociaż od czasu do czasu wtrącał: Aaaa, to to? albo A tak, wiem (najwyraźniej chciał pokazać, że prosty to on nie jest). Niekiedy przerywał mi wpół słowa, zadając pytanie zupełnie bez związku. Opowiadam mu na przykład o pomniku Marii Teresy (na placu między muzeami), a on ciągnie mnie za rękaw:
- Patrz! Ta tam w niebieskiej sukni, a? Jak ci się widzi? Weź ty mi powiedz jak wy poznajecie, która jest no... tego... a która nie? Wiele razy myliłem... - i dopełnia pytanie znaczącym, diabelskim puszczaniem oka.
Doszliśmy do łaźni. Ja ze ściśniętym sercem - jakby przeczuwało to, co się stanie.
Bierzemy bilety w kasie. Baj Ganio dopomina się "reszty" pocierając palcami (wskazującym o kciuk) wsuniętymi w okienko. Kasjerka z uśmiechem mu podaje, a on wpija w nią maślane oczy, bierze pieniądze i wymownym pochrząkiwaniem wyraża swoje uczucia. Ona - parska śmiechem. Baj Ganio zachwycony podkręca lewy wąs i porusza głową na boki.
- Ale fromoza esz domneta***... No, Stojczo, weź ją zapytaj, czy zna rumuński... Sztij rumuneszti?
I właśnie wtedy wchodzi następny klient, a my przechodzimy do sali ogólnej. Otaczają nas rozbieralnie z zasłonami zamiast drzwi. W centrum: basen drewnianą kratką oddzielony od korytarza. Do wody schodzi się po kilku stopniach.
Wzięliśmy dwa sąsiednie pokoiki, szybko się rozebrałem i wszedłem do chłodnego basenu. Czynnie i w milczeniu rozciągało tu muskuły kilku Niemców, głośnym pufff wydmuchując powietrze.
Baj Ganio dość długo zabawił w rozbieralni. Zza zasłony słychać było jego jęki i brzęczenie jakichś szklanych przedmiotów, aż w końcu zasłona się rozsuwa i pojawia się w pełnej krasie, z owłosioną piersią i z wzorem skarpet odbitym na nogach. W ręce trzyma tobołek: zawinięte w niezbyt czysty ręcznik drogocenne fiolki, które obawiał się zostawić (skąd wiesz czy ściany mają mocne? wyłamią jakąś deseczkę, i nic tylko, się utopić). Rozgląda się uważnie, szuka jakiegoś gwoździa, żeby zawiesić węzełek (myśli, że jak jest ściana, to i gwóźdź musi w niej być) i zwraca się do mnie:
- Prostacka historia ci Niemcy, rozumu im brakuje, żeby jeden gwóźdź wbić, ale mówią, że niby my prostacy...
Jak się już ostatecznie utwierdził w przekonaniu o niemieckim prostactwie, położył baj Ganio ręcznik z fiolkami przed swoim pokoikiem, żeby mieć je na oku i przyszedł się kąpać.
- Słuchaj mnie, chłopcze - mówi do mnie. - Ty i się kąp, i spoglądaj na fiolki, i na mnie patrz, zobaczysz, co ja tu im pokażę.
Mówiąc te słowa podnosi baj Ganio jedną nogę i staje na barierce otaczającej basen.
- Ty tylko patrz!
Podnosi się... dźwiga drugą nogę... prostuje się, żegna i krzyczy:
- Patrz!... Jała!!! Boże, pomóż!
Hop! - i rzuca się w powietrze, wykrzywia nogi na kształt precla i - buch! - do basenu.
Strumienie wystrzeliły do góry i spłynęły po głowach zdrętwiałych ze zdziwienia Niemców. Kręgi fal odskoczyły z centrum na boki, przelały się poza basen, wpadły z powrotem do środka i kiedy woda na kilka sekund uspokoiła się i stała się przejrzysta, każdy z obecnych w łaźni mógł zobaczyć pod powierzchnią męczącą gestykulację Ganio. Podniósł się, stanął nogami na dnie, wyprostował się z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami, otrząsnął się - puff! - i prysnęła woda ze zwieszonych wąsów - puff! - i odcedził wodę z włosów i twarzy, otworzył oczy, patrzy na mnie i się śmieje:
- Ha, ha, ha... Co powiesz?
Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo puścił się horyzontalnie nad wodą i dłońmi uderzał powierzchnię - zaczął pływać po "gemidżijsku": plass! - ręką i dwa wierzgnięcia nogami do tyłu, plass! - drugą ręką i jeszcze dwa wierzgnięcia! Cały basen zaczął kipieć. Jakbyśmy byli pod wodospadem! Fale zapluskały na krańcach, łańcuchy z kropel rozbijały się na przeciwległych ścianach.
- To się nazywa po "gemidżijsku"! - krzyczał przez fale triumfujący baj Ganio. - Czekaj, teraz im pokażemy na co mówią "wampor"!
I jak się odwrócił na plecy, w spienioną powierzchnię wody niemiłosiernie uderzał nogami, tak, że rozbryzgiwała się do sufitu. Szybko kręcił rękami, wyobrażającymi obracające się koło parostatku: "Tupa-łupa, tupa-łupa, fiuuuu" - zagwizdał baj Ganio.
Niemcy skamienieli na miejscach. Na pewno potraktowali mojego towarzysza jako nowoprzybyłego, nieprzyjętego jeszcze do szpitala psychiatrycznego człowieka Wschodu. Na ich twarzach zauważyłem nie tyle niezadowolenie, ile współczucie. A baj Ganio najwyraźniej odczytał nieskończony podziw dla swojej sztuki i dlatego szybko wybiegł z basenu po schodkach, wyprostował się na rozkraczonych nogach, spojrzał z wyższością na Niemców, zaczął uderzać się we włochate piersi i krzyczeć zwycięsko:
- Bułga-ar! Bułga-ar! - i jeszcze mocniej walnął się w piersi.
Dumny ton, którym wyrzekł tę rekomendację, mówił wiele; ten ton mówił: "To on. Widzicie go, Bułgara?! To on! Taki jest! Wy o nim tylko słyszeliście... sliwnicki bohater, bałkański geniusz! To on przed wami, cały-caluteńki, od głowy do pięt, w pełnej krasie! Widzicie jakie cuda jest w stanie zrobić! Czy tylko tyle? E-hee, do jakich rzeczy jest zdolny! Prości byli Bułgarzy, a?!"
- Weź zapytaj się, czy jest mydło - powiedział do mnie baj Ganio jak trochę ostygł po patriotycznym uniesieniu. - No zobacz jak wyglądają moje nogi...
I rzeczywiście, jego nogi nie byłyby najodpowiedniejszym modelem dla rzeźbiącego Apolla Belwederskiego. Wzór skarpet ciągle rysował się na skórze - i bez tego niezbyt czystej i obrośniętej.
Między innymi tym brudem nie zadziwimy Bułgarów; nie możemy zmusić najbardziej rozpalonej wyobraźni do wyobrażenia sobie czegoś bardziej brudnego, od tego, co może pokazać rzeczywistość.
Autor: Aleko Konstantinov (1863-1897)
Tłumaczenie © Skarlet B.I.
* redingot - długi płaszcz z pelerynką, rozszerzany od pasa.
** laska wyprodukowana w bułgarskim mieście Vratsa; mieszkańcy słynęli z wyrobu mocnych, dobrej jakości laseczek.
*** chciał powiedzieć po rumuńsku: jaka pani piękna.
Zdaje się, że u nas podobnych jegomościów nazywają Januszami- chyba że nazewnictwo się zmieniło. Są też tzw. nosaczowe memy- zbliżona kategoria. Zresztą prymitywów nigdzie nie brakuje ...
OdpowiedzUsuńTo prawda. To samo myślę. Takich "oryginałów" można spotkać wszędzie.
UsuńO Januszach nie słyszałam, a "nosaczowe memy" wpisałam w google, bo też nie wiedziałam co to takiego. Najwyraźniej nie jestem na bieżąco. 😟
😘
Nie takie to proste być na bieżąco! Ja też przyswajam z pewnym poślizgiem, bo " od czapy" już się nie mówi, ale zapomniałam, co weszło na to miejsce. Natomiast wszystko zaczęło być "mega ".;))) Nazewnictwo przeżywa swój wielki boom i odchodzi w niebyt. Ale może tak ma być?
OdpowiedzUsuńPrzecież w mojej młodości tez królowały specyficzne szyfry językowe.:))
Te szyfry się zmieniają, to prawda. "Mega" zdarzało mi się słyszeć. ;)
UsuńKilka minut temu napisała do mnie pani na facebooku, że czytała o Ganio i czytała też komentarz, i zgadza się z Tobą, że Januszów itd...
Od dziś, będę na pewno pamiętała, o co z Januszami chodzi. :)
To dodam, że chodzi o typowych buraków, czyli- Janusz i Grażyna. Ot, taka ciekawostka. ;)
OdpowiedzUsuńO Grażynie też nie wiedziałam. Byłam ciekawa skąd to się wzięło (że Janusz i Grażyna... zwykle jest jakiś pierwowzór). No i znalazłam, i już wiem. To bardzo smutna historia, a właściwie dramat. 😢
UsuńDo Grażyny jeszcze nie dotarłam.