
(Tę historię opisałam w "Bałkańskim kalendarzyku", będącym w pewnym sensie kontynuacją "kociołka" i jest ona związana także z moim wspomnieniem.)
W bałkański pejzaż wpisuje się dom Dziadków mojego męża, oddalony od Morza Egejskiego o zaledwie godzinę jazdy samochodem. Otaczają go kąpiące się w słońcu winnice, położone na górskich stokach. Prowadzi do niego stroma uliczka, z innymi domami wychylającymi się zza kamiennych płotów.
Historię rodzinnej posiadłości znałam z opowiadań. Kiedy byłam tu po raz pierwszy zatrzymałam się na chwilkę w miejscu, w którym przed laty stał kilkuletni chłopiec.
Podekscytowany i lekko zdyszany biegiem, zadarł głowę do góry.
- Babciu! Dziadku! - krzyknął zniecierpliwiony.
Nie rozumiał dlaczego nikt nie wyjrzał przez okno. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, a przecież sprawa wymagała pośpiechu!!! Nie było chwili do stracenia!!!
- Babciu! Dziadku! - krzyknął zniecierpliwiony.
Nie rozumiał dlaczego nikt nie wyjrzał przez okno. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, a przecież sprawa wymagała pośpiechu!!! Nie było chwili do stracenia!!!
Niewiele myśląc mały urwis schylił się po leżący pod jego stopami kamień. Podniósł do góry rękę i żeby mieć pewność, że trafi w okno olbrzymiego domu, zamachnął się z całych sił, krzycząc jednocześnie: - Ryby!!! Przywieźli ryby do sklepu!!!
Dźwięk pękającego szkła podkreślił ważność wiadomości...
Dźwięk pękającego szkła podkreślił ważność wiadomości...
Dzieckiem, któremu kamień zrobił psikusa (miał tylko odbić się od szyby) był mój mąż. Z przyjemnością spędzał tu wakacje, ale brakowało mu owoców morza, które u siebie miał na co dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz