Pamięć, jak to pamięć, dobra, ale czasami krótka. Nie, żebym takie figielki pochwalała... pamięć i tak robi swoje.
Czy
wspominałam o tym, że jestem trochę przesądna? Hm, 'W bałkańskich
kociołku' chyba tak, w końcu z życia na Bałkanach to i owo przygarnęłam,
ale tu?
Wypytuję pamięć o 'niebieskie oko' (pisałam? nie pisałam?), a
ona nic - milczy jak zaklęta (moje piękne 'niebieskie oko' wisi w domu i
ma zadanie: strzeże przed złym spojrzeniem).
Tak naprawdę przesądna jestem mniej, niż trochę, między innymi, nie boję się czarnego kota, ale to pewnie dlatego,
że uwielbiam koty, czy takie urocze stworzenie może przynieść pecha?
Oho! Pamięć się odezwała... kiedyś była tu piosenka 'w piątek, trzynastego' (→), bo ja w trzynastego ani ciut, ciut nie wierzę. Trzynastego świat w różowym kolorze - będę podśpiewywała za kilka dni (tak, tak, 13. maja wypada w piątek).
Właściwie nie zamierzałam wymieniać przesądów, tak sobie tylko porównuję i zastanawiam się: ja - córka XXI stulecia, czy w gruncie rzeczy jestem przesądna? może zagalopowałam się, pisząc, że jestem trochę przesądna? może jednak nie jestem? A wszystko przez 'wyznanie' Aurelego Urbańskiego.
Rok 1885.
Jako
nieodrodny syn tak pozytywnego XIX stulecia, wszelkimi brzydzę się
przesądami i z wszelkich natrząsam się zabobonów; uśmiecham się z
przekąsem na trwożliwe wspomnienie feralnych trzynastek; z góry mierzę
zacofańców, którzy w poniedziałki za żadną cenę nie puściliby się w
drogę, choćby najkrótszą; z indygnacją załamuję dłonie w towarzystwie
osobników, blednących na widok spadającego z gwoździa obrazu lub
pękających bez powodu szklanek... mimo to jednak, każdego piątku
niewysłowiona budzi mnie zmora, by aż do późnej nocy w żelaznym trapić
mnie uścisku.
Przez przeciąg dnia całego włóczę się niemy z kąta w kąt,
niespokojny jakiś, a smętny, wyglądając wciąż ciężkiej, niespodziewanej
katastrofy. W piątek:
posilam się z rana kubkiem czystej wody, z
trwogi, by na dnie filiżanki kawy, z osadem nie spotkać arszeniku;
na
miasto wychylając się ukradkiem, omijam chodniki, by z wyżyn
którejkolwiek kamienicy nie runęła mi na głowę śmiercionośna cegła lub
dachówka; równocześnie zaś środka unikam ulicy, by nieoględny nie
nadpędził na mnie dorożkarz;
w piątek psa nie pogłaskam, gdyż
przekonałem się na własnej skórze, iż w dzień ten szpice czy kundysy,
małe czy duże, gryzą najzjadliwiej;
w piątek wieczorem, progu nie
przekroczę świątyni Thalii i Melpomeny, gdyż przed oczyma wyłaniają mi
się natychmiast nieszczęsne ofiary pożogi w wiedeńskim Ring-teatrze.
To
już nie przesąd bezpodstawny, nie dziecinny, politowania godny zabobon,
moi państwo!... Dojrzały to owoc, z gałęzi uszczknięty doświadczenia,
od dawna przeze mnie zaliczony do rzędu niezbitych pewników.
Mam
kuzynka, starego kawalera, który od roku 1881 w dzień piątkowy kart
nie tknie, co mu pełen z mej strony zjednało szacunek; w piątki bowiem,
wskutek niefortunnego padania, pod młotek trafiły dwie wsie w
przeciągu lat kilku. Kuzynek, eks-porucznik austriacki, twierdzi
stanowczo, iż piątki uparcie obdarzały go smołą (pech); mnie zaś,
zasięgnąwszy języka o smutnych żywota mego kolejach, piątkowym przezwał
smołowcem.
Dziewiętnastego stulecia mianując się synem, tyle
praktycznego posiadam zmysłu, iż w niczem nikomu nie daję wiary, póki
mnie z góry o prawdziwości swego twierdzenia przekonać nie potrafi, a
zatem uprzedzając zarzut bredzenia od śliny, dla obrony mych przekonań
załączyłem przykład kuzynka.
Co wyszło z mojego zastanawiania się? .... Jestem? Nie jestem (przesądna)? Jeden powie, że tak, inny, że nie. ... A zatem, uprzedzając zarzut bredzenia od śliny, efektów przemyśleń - nie zdradzę. 😉
Żegnam się z uśmiechem.
Skarlet
©
___
___
Zobacz także:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz