20210119

O Przypadku, Niedopowiedzeniu, siostrze Sugestii i milionerze bez grosza


 Niedopowiedzenie to narzędzie, które niektórzy zawsze mają w zanadrzu, niekoniecznie łatwo zauważalne, ma niebywałą siłę. Sprytnie zastosowane odwraca uwagę i czapką niewidką przykrywa stojące z boku fakty. Niedopowiedzenie ma siostrę Sugestię. Ich ulubioną zabawą jest wyrywanie fragmentów... nagle stają się całością i zaczynają żyć własnym życiem.
 Nie jestem fanką tej pary, ale czasem z zainteresowaniem i zadziwieniem obserwuję efekty jej działania, chyba jak każdemu, zdarzyło mi się też być ofiarą.
 Podstępne rodzeństwo stało się natchnieniem dla Marka Twain'a, którego bardzo cenię za umiejętność obserwacji i humor. Pisarz napisał krótkie opowiadanie, całkowicie wymyślone, początek wydaje się mało prawdopodobny, ale to, co dalej... kolejne, pokazane reakcje różnych osób zdarzają się w prawdziwym życiu.
 Historia zaczyna się niewinnie.
Milioner bez grosza
 Henry Adams, 27-letni urzędnik miał powody do zadowolenia. Cieszył się sympatią i świetnie sobie radził. Miał pracę i szanse na awans w kopalni złota w San Francisco. Wydawało się, że nic mu nie zakłóci rytmu życia. Szczęśliwych lub nieszczęśliwych przypadków nie brał pod uwagę.
 W sobotnie popołudnia oddawał się swojej pasji - żeglowaniu. Wypuścił się któregoś pięknego dnia na dalszą wycieczkę. Przeciwny wiatr wypędził go na pełne morze, a fale nie najlepiej potraktowały łódź. O zmroku, kiedy stracił już nadzieję na ocalenie, wyratował go okręt płynący do Londynu. Kierunek nie był odpowiedni dla rozbitka, no ale cóż... Zadowolony, że żyje, odpracowywał swoją podróż spełniając obowiązki prostego majtka.
 Na ląd wyszedł w mocno sfatygowanym ubraniu, z jednym dolarem w kieszeni. Po pierwszej dobie w Londynie został bez grosza i bez dachu nad głową. Około 10. następnego ranka, głodny i niewyspany wlókł się wzdłuż Portland Place.
 Przeszła koło niego niania z dzieckiem, które rzuciło do rynsztoka nadgryzioną gruszkę. Przystanął, z tęsknotą spoglądając na ten skarb. Ślinka napłynęła do ust, żołądek o nią prosił... całe jestestwo dopominało się: - Weź! Już, już miał się schylić i nagle, udając obojętność, prostował się na widok przypadkowych przechodniów; miał wrażenie, że każdy odgadywał jego zamiar. Doprowadzony do rozpaczy, gdy już był zdecydowany podnieść gruszkę, z okna nad sobą usłyszał męski głos:
 - Proszę tu wejść na chwilę.
 Drzwi otworzył wystrojony lokal i wprowadził go do wspaniałego pokoju, w którym siedziało dwóch niemłodych panów, jak się później okazało byli to bracia.
 Zanim pojawił się gość dyskutowali zażarcie. Przedmiotem rozmowy był banknot na milion funtów, jedyny na taką kwotę. Jeden z nich twierdził, że gdyby miał go w ręku uczciwy i inteligenty człowiek, nieposiadający gotówki, umarłby z głodu (nie będąc jego właścicielem i nie mogąc go rozmienić). Drugi miał pewność, że ów człowiek utrzyma się przez miesiąc, nie trafi do więzienia, a banknot pozostanie "nietknięty". Spór zakończył się zakładem o 20000 funtów. Rację jednej lub drugiej strony miał potwierdzić eksperyment. Pozostało tylko znaleźć odpowiedniego kandydata: biednego, uczciwego, inteligentnego.
 Panowie przyglądali się przechodniom i jednogłośnie wybrali Amerykanina pochłoniętego myślami o skarbie w rynsztoku. Zadawszy kilka pytań wręczyli mu kopertę zawierającą wytłumaczenie (powód zaproszenia), zastrzegli tylko, że ma być otwarta po wyjściu z ich domu.
 Gość pożegnał się grzecznie, choć czuł się dotknięty. Stracił czas przez dziwną wizytę, a gruszki - obiektu pożądania - nie było już na ulicy. Po kilku krokach rozerwał nerwowo kopertę i uśmiechnął się do banknotu obok listu. Nie zawracał sobie głowy szczegółami, nie spojrzał na nominał, wpadł do pierwszej napotkanej restauracji. W końcu mógł coś zjeść!
 Dopiero jak skończył, wysunął zawartość koperty i omal nie zemdlał.
 - Milion funtów!!! To pięć milionów dolarów! - myślał i poczuł zawrót głowy. 
 Przez kilka minut siedział osłupiały, dopiero jak doszedł do siebie zauważył, że właściciel restauracji z czcią i nabożeństwem wlepia wzrok w banknot; sparaliżowany tym widokiem nie był w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą.
 
 
 Amerykanin od niechcenia podsunął mu swój milion i rzekł niedbale:
 - Proszę mi wydać resztę.
 Te słowa przywróciły restauratora do normalnego stanu. Przepraszał tysiąckrotnie, że nie ma tyle pieniędzy.
 - Przykro mi bardzo, je­śli narażam pana na trud, ale muszę obstawać przy swoim, nie mam przy sobie drobnych.
 - Ależ to nic nie szkodzi, ja chętnie poczekam na zapłatę. Ja natychmiast otwieram panu kredyt, na tak długo jak pan zechce. Ja nie obawiam się bynajmniej zaufać bogatemu człowiekowi, który lubi sobie stroić żarty z publiczności, przebierając się za nędzarza.
 Restaurator odprowadził gościa do drzwi, nisko się kłaniając.
 Amerykanin odetchnął z ulgą i prawie biegiem ruszył w kierunku domu swoich dobroczyńców. Chciał zwrócić banknot, przekonany, że do koperty trafił on przez pomyłkę. Drzwi otworzył ten sam lokaj oznajmiając, że nikogo nie ma i nie będzie przez miesiąc.
 - Oni mi mówili, że pan tu przyjdziesz za godzinę i że będziesz o nich pytać - dodał. - Kazali mi powiedzieć, że wszystko w porządku i oczekiwać pana będą we właściwym czasie.
 Dopiero teraz zakłopotany milioner bez grosza przypomniał sobie o liście. Szybko wyjął go z kieszeni i odczytał.
Jest pan inteligentnym i uczciwym człowiekiem, widać to z pańskiej twarzy. Przypuszczamy też, że musi pan być obcym tutaj i ubogim. W liście tym znajdzie pan pieniądze. Pożyczam je panu bez procentu na dni trzydzieści. Po upływie tego czasu masz pan stawić się w naszym domu. Założyłem się o pewną rzecz, dotyczącą pana. Jeśli wygram, dostanie pan u nas miejsce, jakie tylko zechce, choćby najlepsze, bylebyś potrafił wypełniać obowiązki na wybranym stanowisku.
 - To ci dopiero zagadka - pomyślał Henry Adams i przysiadł na ławce w parku. - Może ci ludzie są mi życzliwi? A może nie? Co to za zakład? Jeśli oddam banknot do banku, spytają jakim sposobem trafił do moich rąk, a jak im powiem prawdę, zamkną mnie w domu wariatów, a jak skłamię, dostanę się do więzienia. Dopóki nie wrócą właściciele muszę go niańczyć... Tyle mi po nim co po garści popiołu... Jedyna nadzieja, że pomogę jakimś cudem wygrać zakład i dostanę obiecane miejsce...
 W trochę lepszym nastroju wyruszył Henry na przechadzkę po londyńskich ulicach. Przechodząc koło krawca poczuł  ogromną tęsknotę do przyzwoitego ubrania. "- Czy mogę je sobie sprawić? Mam tylko milion funtów." Poszedł dalej, ale pokusa była silniejsza, wrócił i uległ jej.
 Spytał sprzedawcę czy nie mają jakiegoś garnituru ze zwrotu. Subiekci porozumiewawczym kiwnięciem głowy przekazywali sobie kłopotliwego klienta, aż znalazł się w małym, ciemnym pokoiku. Ze stosu ubrań zaproponowano mu najgorsze. Ani ładne, ani modne, ani dopasowane, ale nowe i czyste. Nie grymasił więc, tylko nieśmiało zapytał:
 - Jeśli to panu nie sprawi różnicy, to prosiłbym o kilka dni kredytu, bo nie mam przy sobie drobnych...
 - Doprawdy? Nie ma pan drobnych? Spodziewałem się, ludzie pana pokroju zwykle mają przy sobie grube pieniądze... - powiedział z przekąsem subiekt.
 - Przyjacielu, nie powinieneś nigdy sądzić nikogo po pozorach. Nie chciałem cię narażać na trud zmieniania większej sumy.
 - Nie chciałem pana obrazić - odparł subiekt trochę grzeczniejszym tonem. - Możemy bez problemu wydać i z większej sumy.
 - Och! W takim razie... proszę.
 Na widok banknotu sprzedawca skamieniał, a potem zżółkł i stał jak słup, aż przybiegł właściciel firmy. Spojrzał, świsnął długo i przeciągle, i zaczął energicznie przewracać stos ubrań, na prawo i na lewo. Z podnieceniem mówił jakby do siebie samego:
 - Ekscentrycznemu milionerowi sprzedał taaakie ubranie! A to dureń! Dureń z urodzenia! Zawsze mi robi takie rzeczy. Odstrasza milionerów od mojego sklepu, bo nigdy nie umie odróżnić milionera od włóczęgi. I nigdy nie umiał... Aach! tu, tu jest to, czego szukałem. Niech pan będzie łaskaw zrzucić to ubranie, a włożyć ten garnitur. To jest stosowniejsze. Skromne, spokojne, a bogate, zrobione było dla zagranicznego księcia. Wspaniale! Jakby dla łaskawego pana zrobione... Jak ulał! Ale zaczekaj pan dobrodziej, aż mu zrobię garnitur na miarę... Tod! daj kartkę...
 Zanim Amerykanin zdążył cokolwiek powiedzieć mistrz krawiecki zdjął miarę i wcisnął mu potwierdzenie obstalunku na koszule, ubrania ranne, popołudniowe, wieczorne i różne inne rzeczy.
 - Ależ, mój panie! Ja nie mogę tego wszystkiego zamówić. Ja nie mogę za to zapłacić. Musiałbyś w nieskończoność czekać na zapłatę...
- W nieskończoność? Panie dobrodzieju, to za słabe wyrażenie. Jestem gotów czekać całą wieczność! Tod! Dopilnuj tego obstalunku i szybko panu odeślij. Zaraz, i adres...
 - Zmieniam teraz mieszkanie - wtrącił Henry. - Wstąpię i podam nowy adres.
 - Bardzo dobrze, łaskawy panie. Bardzo dobrze. Pozwoli pan, do drzwi go odprowadzę. Moje uszanowanie panu dobrodziejowi. Moje uszanowanie.
 Tak oto całkiem naturalnie przywykł pan Adams do kupowania czego mu było trzeba, żądając, aby wydano mu reszty. W niecały tydzień był wspaniale zaopatrzony i mieszkał w paradnym, prywatnym hotelu. Tam też jadał obiady. Na śniadania chodził do skromnej restauracji Harrisa, który pierwszy go nakarmił, i który na jego osobie robił majątek odkąd rozniosła się wieść, że bywa u niego  milionowy dziwak co to majątek nosi w kieszonce kamizelki. Harris, wdzięczny Amerykaninowi, wprost zmuszał go do przyjmowania niewielkich gotówkowych pożyczek.
 

 Nie posiadając nic, Adams miał wszystko na zawołanie, żył jak bogacz.  Czasem myślał, że może nadejść krach, ale porwany, płynął z prądem. Musiał płynąć, żeby nie utonąć.
 Zdarzały mu się bezsenne noce nadające poważny, tragiczny prawie ton całej tej historii, która bez tego byłaby tylko śmieszną. W dzień wszystkie cienie znikały i czuł się nad wyraz szczęśliwym.
 Stał się nagle sławną osobistością w stolicy i troszkę przewróciło mu się w głowie. Nie można było wziąć do ręki jakiejkolwiek gazety, żeby nie trafić na artykuł o kamizelkowym milionerze, o jego najświeższych słowach i czynach. Łatwo wyobrazić sobie stan duchowy młodego człowieka, na którego przedtem nikt nie zwracał uwagi, a teraz wszyscy pokazywali go palcami, mówiąc: - Oto on! Oto on! Idzie! Nie mógł zjeść śniadania, żeby nie przypatrywał mu się tłum gapiów. Nie mógł pójść do opery, żeby natychmiast nie skierowało się na niego tysiąc lornetek. Pływał w morzu sławy.
 Zachował swoje łachmany i od czasu do czasu czasu się w nich pokazywał; zachodził do jakiegoś sklepu po drobnostkę, a gdy go traktowano z góry, mścił się pokazując milionowy banknot. Sport ten nie trwał długo, bo ilustrowane pisma zapoznały wszystkich z jego wizerunkiem i nie mógł wyjść na ulicę, żeby nie być otoczony tłumem, a kupcy pomimo stroju, całe sklepy ofiarowali mu na kredyt, zanim wyciągnął banknot z kieszeni... ©️
Skarlet B.I. na motywach opowiadania Marka Twain'a
 
 To fragment (połowa) krótkiej historii milionera bez grosza, być może opublikuję ciąg dalszy, a tymczasem polecam film. Dziewiętnastowieczne opowiadanie Marka Twaina wykorzystali w 1954 r. scenarzyści; trochę je wzbogacili, ale nie zaszkodziło to całości. W filmie główną rolę zagrał Gregory Peck. Myślę, że jak wiele innych obrazów ze starego kina "Milioner bez grosza" jest gdzieś dostępny online. To niegłupia komedia, która pomimo upływu lat nie straciła aktualności.
 
W tekście są screeny z filmu Milioner bez grosza - The Million Pound Note (1954)

8 komentarzy:

  1. Początek był niepokojący. Czy na blogowisku spotkało Cię coś przykrego?...
    Serdeczności podsyłam. 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, nie zdarzyło się nic niemiłego.
      Pozory odgrywają dużą rolę, niestety i jakieś myśli przyszły mi do głowy, a razem z nimi opowiadanie Twaina i film, do którego wracam od czasu do czasu.
      Pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń
  2. Dawno bardzo oglądałam ten film! Chyba jednak nie chciałabym być milionerką! Traci się na tym bardzo dużo, zwłaszcza własna osobowość i wolność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie myślę. Trudno mi uwierzyć, żeby życie na świeczniku nie odbijało się na psychice. Chyba najlepiej być gdzieś w środku. ;)
      A co do filmu: nie napisałaś, Fusilko, czy Ci się podobał.

      Usuń
    2. Każdy film z Gregory Peckiem jest de best! :-)))

      Usuń
  3. Obejrzę film , bo historia jest pouczająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię ten film i przystojniaka Peck'a. ;)
      Nie wszystkie ekranizacje/adaptacje przypadają mi do gustu, ale w tym wypadku myślę, że ani trochę nie wypaczono Twaina, chociaż dodano co nieco, bo opowiadanie jest za krótkie na scenariusz. Wracam do tego filmu zawsze z uśmiechem. :)

      Usuń