20191121

Zatwardziały grzesznik, którego ani piekło kar, ani czyściec aresztu poprawić nie mogą

Warszawa w 1873 roku; widok z wieży kościoła Ewangelicko - Augsburskiego przy ulicy Królewskiej.

 Zawsze lubiłam słuchać rodzinnych opowieści o tym, jak wyglądało kiedyś życie. Po latach zdarza mi się żałować, że zadawałam zbyt mało pytań. Znamy daty i wydarzenia historyczne, ale ginie wśród nich codzienność, proza życia, ludzkie charaktery i ludzkie odczucia...

 Czy jesteście, Państwo, ciekawi kto jest tym niereformowalnym człowiekiem, tytułowym zatwardziałym grzesznikiem? Już odpowiadam: - Warszawski dorożkarz w roku 1880.


 I jeszcze jedna ciekawostka (mam nadzieję, że to nie tylko moja opinia?). Wiele osób czytających mojego "kociołka" (ostatnią książkę) zwraca uwagę na "obowiązujące" na Bałkanach tempo życia, do którego ja przywykłam (ma naprawdę wiele zalet), a gdy zdarza mi się o tym zapomnieć, nawet na chwilkę, mój Mąż (nieodrodne dziecko Bałkanów) nie waha się przypomnieć. Okazuje się, że maksyma Festina lente - spiesz się powoli - obowiązywała także w Polsce. No może nie wszystkich, na pewno "omnibusiarzy" w roku 1880. "Arki Noego" (tak Warszawiacy nazywali swoje omnibusy) odbywały kursy "z powagą, której podobieństwo chyba tylko w koloniście niemieckim, z fajką za pługiem chodzącym, odnaleźć by można. Komu pilno, ten do warszawskiego omnibusa nie siada; zabierają w nim miejsca ci tylko, którzy wiele chodzić nie mogą, albo też, znużeni kilkogodzinną bieganiną, pragną wypocząć."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz