Nie przyznawałam się tu kiedyś do posiadania małego diablika**, ale może rzeczywiście tkwi on we mnie (nie na usteczkach, ale może w głębi duszy?) i może to on od zawsze kusi do zagłębiania się w jakichś szczegółach z życia ludzi, także z mojego rodzinnego miasta. I nie mam na myśli encyklopedycznej historii.
Niewykluczone, że właśnie teraz diablik mały podpowiada: zdrowa ciekawość nie jest wadą... i każe mi zajrzeć do mieszkanka warszawskiego dziennikarza skazanego przez przeziębienie na siedzenie w domu. Co robić w 1878 roku, w którym słowa: "internet" czy "telewizja" jeszcze nie istnieją?
Zmęczony czytaniem, narażony na ból szczęki wywołany nieustannym ziewaniem, młody człowiek stanął w oknie. Na zamknięte, małe podwórko-studnię wtoczył się kataryniarz lewą ręką kręcący korbką, z nadgryzioną parówką w prawej dłoni. Żal kucharek i dzieci odprowadził go do bramy, po krótkim koncercie.
Dość szybko pustkę na "scenie" zapełniło rodzeństwo: śpiewająca siostra i akompaniujący jej brat z czerwono-fioletowym nosem. Tę parę od kilku lat zna cała Warszawa. Ona wykonuje zawsze jedną i tę samą piosenkę, ale (o dziwo!) pomimo ubogiego repertuaru i takich sobie wokalnych umiejętności, chyba żyje się im całkiem nieźle.
___
___
J. I. Kraszewski w swojej wzruszającej, XIX-wiecznej powieści "Czarna perełka" napisał: W tej serdecznej Warszawie, wśród świetnego i widocznego życia, ileż to się odgrywało
dramatów na strychu i tragedii po poddaszach, których żadne nie oglądało
oko… Te dramaty na poddaszach i w suterenach miały swój ciąg dalszy i w XX wieku, ale nie chcę dziś opowiadać smętnych historii, chcę przywołać specyficzny klimat, chłopaków z ferajny, uśmiechających się pomimo ubóstwa i apaszów lat 20. i 30., na których nader chętnie spoglądali satyrycy.
Jam jest ten Felek z Obozowej,
Apasz Warszawy, wszak znacie mnie,
Zna mnie na wylot dzielnicowy,
No i kryminał - to się wie!
Bo apasz to jest nocy król,
Nie dba o życie, bo co mu tam,
Gdy w pierś otrzyma kilka kul
Zginie ze świata - ot, cały kram.
A kiedy portfel pełen jest
To w kabaretach wiodę prym,
Mam do zabawy śmiały giest
I wszędzie dobrze jest mi z tym.
Bo apasz to zabawy król,
Przed nim też każdy respekt ma.
Gdy tylko powie: - Gębę stul! -
Najodważniejszy nura da.
Gdy nocka ciemna pokryje świat
Już na spacerek wybieram się.
Majcher wystarczy, bo jestem chwat,
A forsa także przyda się mnie.
Apasz Warszawy, wszak znacie mnie,
Zna mnie na wylot dzielnicowy,
No i kryminał - to się wie!
Bo apasz to jest nocy król,
Nie dba o życie, bo co mu tam,
Gdy w pierś otrzyma kilka kul
Zginie ze świata - ot, cały kram.
A kiedy portfel pełen jest
To w kabaretach wiodę prym,
Mam do zabawy śmiały giest
I wszędzie dobrze jest mi z tym.
Bo apasz to zabawy król,
Przed nim też każdy respekt ma.
Gdy tylko powie: - Gębę stul! -
Najodważniejszy nura da.
Gdy nocka ciemna pokryje świat
Już na spacerek wybieram się.
Majcher wystarczy, bo jestem chwat,
A forsa także przyda się mnie.
Na warszawskim Czerniakowie "boso, ale w ostrogach"
przeżył swoją młodość Stanisław Grzesiuk. Jego
książka – pamiętnik chłopaka z ferajny to niepozbawiony humoru, obraz
życia w dzielnicy biedy, w przedwojennej Warszawie, w środowisku żyjącym
według własnego, niepisanego kodeksu. Czerniakowski klimat jest w wyśpiewanych przez Grzesiuka opowiastkach o klawej Helce, apaszu Staśku czy morowym Felku i oczywiście w piosence o charakternym cwaniaku warszawiaku, co to na stolicę złego słowa powiedzieć nie da: my, warszawiacy, jesteśmy tacy, kto nam na odcisk, to już Hiszpan - zimny trup...
Różne dzielnice Warszawy miały różny klimat, Stanisław Grzesiuk opisał środowisko, które doskonale znał "od podszewki". Czytałam jego książki dawno temu, wiem, że w ostatnich latach wydano je ponownie. I "Boso, ale w ostrogach", i "Pięć lat kacetu" - pięć
lat w obozach koncentracyjnych, pięć lat życia warszawskiego cwaniaka,
który przeżył i rzeczywistość obozową opisuje w bardzo charakterystyczny
dla siebie sposób. Dopełnieniem autobiografii Grzesiuka jest książka "Na marginesie życia".
** Wywołany na wstępie diablik mały wciąż wyglądający z usteczek koralowych pojawił się tu przy okazji opinii pewnego pana o bestyjkach warszawiankach, złośliwych jakby żmijki...
Grzesiuk na stałe będzie związany z dawną Warszawą, podobnie jak Stefan Wiechecki, choć każdy z nich inaczej.
OdpowiedzUsuńTak. Rzeczywiście inaczej. Grzesiuk był prawdziwy.
UsuńWiech tez na swój sposób. On podglądał i naśladował warszawski slang, dodając do tego własne specyficzne poczucie humoru.
OdpowiedzUsuńDla mnie nie ulega wątpliwości, że jest sklejony ze starą Warszawą.
Ja też nie mam wątpliwości, że Wiech jest sklejony z Warszawą, ale...
UsuńPisząc, że Grzesiuk był prawdziwy miałam na myśli to, że Wiech tworzył misz-masz, mieszał slangi z różnych dzielnic i środowisk, a nawet dodawał do nich własne, językowe pomysły.
Rozumiem.😘
OdpowiedzUsuń😘
UsuńW dzieciństwie bardzo często słuchałam Grzesiuka! Rodzice mieli niezłą kolekcję płyt "warszawskich". Zawsze mnie w jakiś sposób fascynował!
OdpowiedzUsuńCzęść piosenek się nauczyłam i śpiewałam razem z nim! Ale to było dawno, dawno!
Ale na pewno nie zapomniałaś całkowicie. Mam nadzieję, że miło było Ci wrócić do tych wspomnień.
UsuńGrzesiuk wydaje mi się niepowtarzalny.
😘